- Szymon, zostawiam Ci ją, a ja muszę lecieć do proboszcza, bo już do mnie dzwonił - mówił gorączkowo Wiktor żywo gestykulując rękoma.
- Mogę zabrać ją na badania jako pierwszą, Ada, co Ty na to? - zaproponował doktor Małecki i uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Nie, nie trz..trzeba - jęknęła. - Spójrz, ta pani jest ciężarna, przyjmij najpierw ją, proszę - dodała po chwili i zlustrowała ich twarze.
- Boję się, że jak Cię tu zostawię, to zwiejesz - westchnął Wiktor i przeczesał dłonią włosy.
Widać było, że ma w głowie mętlik. Wydawało mu się, że jego zachowanie jest właściwe. Pomaga jej nie dlatego, że musi, tylko dlatego, że chce. Ale jednak gdzieś w głowie plątały się wątpliwości... Przecież jest duchownym, ona kobietą i to niebrzydką ani głupią. Jeszcze kilka lat temu był pewny swojego powołania, o to przecież wykłócał się z rodzicami, a teraz wychodzi na to, że jak zwykle mieli rację. Nie da się wyrzec swoich uczuć i pragnień, przecież tak funkcjonuje człowiek, a życie bez tego jest jakieś... niepełne? Nie wiem jak to określić.
- Nie ufasz mi - stwierdziła Adrianna i skrzyżowała ręce na piersi, po czym podniosła na niego swoje przepełnione bólem oczy.
- Ufam Ci - odpowiedział stanowczo i dotknął jej ramienia. - Szymon, skoro ona chce, to weź ją na końcu, porozmawiam z nią chwilę - dodał, a jego przyjaciel skinął głową. Zabrał Adę na bok i gestem dłoni wskazał, żeby usiadła. - Ufam Ci - powtórzył i przykucnął obok dziewczyny. - Wiem ile wycierpiałaś, ale nie poznam nigdy Twojego bólu - wypuścił z płuc całe powietrze i szukał punktu, gdzie mógłby spojrzeć byleby nie jej oczy, które sprawiały, że zapominał jak się nazywa i co tutaj teraz robi. - Muszę jechać do proboszcza... Chyba ktoś z nim rozmawiał na ten temat. Nie chcę, żebyś miała przeze mnie jakiekolwiek problemy - wyjaśnił mówiąc szeptem, aby ludzie, którzy kręcili się obok nich na szpitalnym korytarzu nie dowiedzieli się kim jest on i co wydarzyło się jego przyjaciółce.
- To ja nie chcę, żebyś miał problemy przeze mnie - chlipnęła, a jej łzy spadły na jego dłonie, który obejmowały jej dłonie.
- Porozmawiamy o tym wieczorem, dobrze? Wrócę po Ciebie, nie wracaj sama autobusem, czekaj na mnie, dzwoń do mnie gdyby coś się działo - wstał z ziemi, pocałował ją w czubek głowy i szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia o mało nie taranując jakiegoś gówniarza, który jakiś czas temu wdał się w bójkę.
Co powie proboszczowi? W sumie nie znalazł żadnej racjonalnej odpowiedzi. Zamierza bronić Adrianny, nie jest niczemu winna, nie ona sama sobie zgotowała ten los. Może nie powinien, ale powie proboszczowi wszystko, od deski do deski.
- Powinno wypalić - powiedział pod nosem siadając za kółkiem.
***
- Szybko do mnie dotarłeś - powiedział proboszcz klepiąc Wiktora po łopatce, o dziwo nawet ciepło się uśmiechnął.
Nie miał z proboszczem złych kontaktów, wręcz przeciwnie. Byli tutaj we dwóch, to można byłoby pomyśleć, że byli na siebie skazani, ale wbrew pozorom bardzo się lubili. Wiktor często odnosił wrażenie, że Władek traktuje go jak syna, którego nigdy nie miał. Przynajmniej tak mówił. - Siadaj - rozkazał, po czym sam usiadł po drugiej stronie biurka.
Jego pokój był bardzo surowo umeblowany. Większość mebli miała kolor czarny, proboszcz zawsze żartował, że pasuje mu do sutanny. Na ścianach wisiały podobizny siostry Faustyny, Franciszka z Asyżu.
- Chciałbyś mi o czymś może powiedzieć? - zagadnął pierwszy i nalał do obu filiżanek czarnej, parującej cieczy.
- Jeśli chodzi o wycieczkę to już ojcu tłumaczę - powiedział Wiktor, ale nagle pogubił się w swoich rozmyślaniach. Wszystko co chciał mu powiedzieć wyparowało w ciągu sekundy.
- Wolałbym od razu przejść do tematu Adrianny - uciął surowo Władysław.
- Adrianny? - zapytał tępo Wiktor. Zdziwił się, że proboszcz od razu stawia go pod ścianą, to do niego niepodobne. - Skąd proboszcz wie o Adriannie? - dodał po chwili nadal nie rozumiejąc do czego zmierza proboszcz... a może nawet nie chciał rozumieć.
- Skąd ja wiem? - zaśmiał się diabelnie. - Mógłbyś być mniej egoistyczny i zapytać skąd cała parafia wie - dodał z niesmakiem. - Opowiedz mi co się wydarzyło wczorajszego wieczoru - poprosił i mieszając kawę uważnie patrzył na twarz Wiktora.
- Musi ojciec wiedzieć, że to dziewczyna z trudną przeszłością... Straciła rodziców, pogubiła się w swoim życiu. Nie wiem jak to się stało... Poprosiła mnie o chwilę wytchnienia, poszła się przejść, a ja kompletnie się nie domyśliłem co może się stać. Wtedy Filip też zniknął... A kiedy ją znalazłem było już za późno - mówił szybko Wiktor, z początku poważnie, ale kiedy wyobraźnia przywołała obraz leżącej Ady na mokrej trawie, nieprzytomną, coś w nim pękło i łzy już same się polały. Dłuższą chwilę zajęło mu ogarnięcie się. Proboszcz nie robił nic, żeby mu pomóc. - Przepraszam, jestem poważnym człowiekiem, nie powinienem - zauważył i szybko otarł łzy.
- Łzy to nie oznaka słabości... To oznaka prawdziwej siły, którą każdy skrywa w sobie. To nie słabość, chociaż każdy tak uważa. Jeśli płaczesz, oznacza to, że próbujesz być silny tylko nie do końca wiesz jak - pocieszył go Władysław. - Ale chciałbym wrócić do tematu - dodał i skruszony spojrzał na Wiktora. - Jesteś młody, ludzie Cię lubią, masz ambicje, łatwo można byłoby wyświęcić Cię na biskupa, ale łatwo możesz też zniszczyć sobie życie przez tę dziewczynę - mówił powoli. - Wiem, że chcesz jej pomóc, bo ma niełatwe życie tak jak Ty kiedyś, ale ona jest kobietą, a Ciebie obowiązuje celibat! - przypomniał mu słusznie. - Z czasem ona poczuje się samotna, a Ty póki co jesteś na wyciągnięcie ręki... Nie przewidzisz co się wydarzy, nie spojrzysz, a już się zakochasz! Jesteśmy na to szczególnie podatni - z uwagą obserwował reakcję Wiktora, ale ten zachował kamienną twarz i nie dał nic z niej wyczytać.
- Mogę wziąć urlop? - zapytał ni stąd ni zowąd Wiktor.
- Pilna sprawa? - zapytał proboszcz i zmierzył go z ukosa.
- Chcę odpocząć, wyjadę do domku rodziców nad jezioro - wytłumaczył blondyn czując, że zaraz nie wytrzyma i coś rozwali.
- Z nią? - widać było, że coś podejrzewa, najwidoczniej wolał zapytać wprost.
- Jeśli będzie trzeba to z nią. Proszę liczyć urlop od dnia dzisiejszego.
- Mogę zabrać ją na badania jako pierwszą, Ada, co Ty na to? - zaproponował doktor Małecki i uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Nie, nie trz..trzeba - jęknęła. - Spójrz, ta pani jest ciężarna, przyjmij najpierw ją, proszę - dodała po chwili i zlustrowała ich twarze.
- Boję się, że jak Cię tu zostawię, to zwiejesz - westchnął Wiktor i przeczesał dłonią włosy.
Widać było, że ma w głowie mętlik. Wydawało mu się, że jego zachowanie jest właściwe. Pomaga jej nie dlatego, że musi, tylko dlatego, że chce. Ale jednak gdzieś w głowie plątały się wątpliwości... Przecież jest duchownym, ona kobietą i to niebrzydką ani głupią. Jeszcze kilka lat temu był pewny swojego powołania, o to przecież wykłócał się z rodzicami, a teraz wychodzi na to, że jak zwykle mieli rację. Nie da się wyrzec swoich uczuć i pragnień, przecież tak funkcjonuje człowiek, a życie bez tego jest jakieś... niepełne? Nie wiem jak to określić.
- Nie ufasz mi - stwierdziła Adrianna i skrzyżowała ręce na piersi, po czym podniosła na niego swoje przepełnione bólem oczy.
- Ufam Ci - odpowiedział stanowczo i dotknął jej ramienia. - Szymon, skoro ona chce, to weź ją na końcu, porozmawiam z nią chwilę - dodał, a jego przyjaciel skinął głową. Zabrał Adę na bok i gestem dłoni wskazał, żeby usiadła. - Ufam Ci - powtórzył i przykucnął obok dziewczyny. - Wiem ile wycierpiałaś, ale nie poznam nigdy Twojego bólu - wypuścił z płuc całe powietrze i szukał punktu, gdzie mógłby spojrzeć byleby nie jej oczy, które sprawiały, że zapominał jak się nazywa i co tutaj teraz robi. - Muszę jechać do proboszcza... Chyba ktoś z nim rozmawiał na ten temat. Nie chcę, żebyś miała przeze mnie jakiekolwiek problemy - wyjaśnił mówiąc szeptem, aby ludzie, którzy kręcili się obok nich na szpitalnym korytarzu nie dowiedzieli się kim jest on i co wydarzyło się jego przyjaciółce.
- To ja nie chcę, żebyś miał problemy przeze mnie - chlipnęła, a jej łzy spadły na jego dłonie, który obejmowały jej dłonie.
- Porozmawiamy o tym wieczorem, dobrze? Wrócę po Ciebie, nie wracaj sama autobusem, czekaj na mnie, dzwoń do mnie gdyby coś się działo - wstał z ziemi, pocałował ją w czubek głowy i szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia o mało nie taranując jakiegoś gówniarza, który jakiś czas temu wdał się w bójkę.
Co powie proboszczowi? W sumie nie znalazł żadnej racjonalnej odpowiedzi. Zamierza bronić Adrianny, nie jest niczemu winna, nie ona sama sobie zgotowała ten los. Może nie powinien, ale powie proboszczowi wszystko, od deski do deski.
- Powinno wypalić - powiedział pod nosem siadając za kółkiem.
***
- Szybko do mnie dotarłeś - powiedział proboszcz klepiąc Wiktora po łopatce, o dziwo nawet ciepło się uśmiechnął.
Nie miał z proboszczem złych kontaktów, wręcz przeciwnie. Byli tutaj we dwóch, to można byłoby pomyśleć, że byli na siebie skazani, ale wbrew pozorom bardzo się lubili. Wiktor często odnosił wrażenie, że Władek traktuje go jak syna, którego nigdy nie miał. Przynajmniej tak mówił. - Siadaj - rozkazał, po czym sam usiadł po drugiej stronie biurka.
Jego pokój był bardzo surowo umeblowany. Większość mebli miała kolor czarny, proboszcz zawsze żartował, że pasuje mu do sutanny. Na ścianach wisiały podobizny siostry Faustyny, Franciszka z Asyżu.
- Chciałbyś mi o czymś może powiedzieć? - zagadnął pierwszy i nalał do obu filiżanek czarnej, parującej cieczy.
- Jeśli chodzi o wycieczkę to już ojcu tłumaczę - powiedział Wiktor, ale nagle pogubił się w swoich rozmyślaniach. Wszystko co chciał mu powiedzieć wyparowało w ciągu sekundy.
- Wolałbym od razu przejść do tematu Adrianny - uciął surowo Władysław.
- Adrianny? - zapytał tępo Wiktor. Zdziwił się, że proboszcz od razu stawia go pod ścianą, to do niego niepodobne. - Skąd proboszcz wie o Adriannie? - dodał po chwili nadal nie rozumiejąc do czego zmierza proboszcz... a może nawet nie chciał rozumieć.
- Skąd ja wiem? - zaśmiał się diabelnie. - Mógłbyś być mniej egoistyczny i zapytać skąd cała parafia wie - dodał z niesmakiem. - Opowiedz mi co się wydarzyło wczorajszego wieczoru - poprosił i mieszając kawę uważnie patrzył na twarz Wiktora.
- Musi ojciec wiedzieć, że to dziewczyna z trudną przeszłością... Straciła rodziców, pogubiła się w swoim życiu. Nie wiem jak to się stało... Poprosiła mnie o chwilę wytchnienia, poszła się przejść, a ja kompletnie się nie domyśliłem co może się stać. Wtedy Filip też zniknął... A kiedy ją znalazłem było już za późno - mówił szybko Wiktor, z początku poważnie, ale kiedy wyobraźnia przywołała obraz leżącej Ady na mokrej trawie, nieprzytomną, coś w nim pękło i łzy już same się polały. Dłuższą chwilę zajęło mu ogarnięcie się. Proboszcz nie robił nic, żeby mu pomóc. - Przepraszam, jestem poważnym człowiekiem, nie powinienem - zauważył i szybko otarł łzy.
- Łzy to nie oznaka słabości... To oznaka prawdziwej siły, którą każdy skrywa w sobie. To nie słabość, chociaż każdy tak uważa. Jeśli płaczesz, oznacza to, że próbujesz być silny tylko nie do końca wiesz jak - pocieszył go Władysław. - Ale chciałbym wrócić do tematu - dodał i skruszony spojrzał na Wiktora. - Jesteś młody, ludzie Cię lubią, masz ambicje, łatwo można byłoby wyświęcić Cię na biskupa, ale łatwo możesz też zniszczyć sobie życie przez tę dziewczynę - mówił powoli. - Wiem, że chcesz jej pomóc, bo ma niełatwe życie tak jak Ty kiedyś, ale ona jest kobietą, a Ciebie obowiązuje celibat! - przypomniał mu słusznie. - Z czasem ona poczuje się samotna, a Ty póki co jesteś na wyciągnięcie ręki... Nie przewidzisz co się wydarzy, nie spojrzysz, a już się zakochasz! Jesteśmy na to szczególnie podatni - z uwagą obserwował reakcję Wiktora, ale ten zachował kamienną twarz i nie dał nic z niej wyczytać.
- Mogę wziąć urlop? - zapytał ni stąd ni zowąd Wiktor.
- Pilna sprawa? - zapytał proboszcz i zmierzył go z ukosa.
- Chcę odpocząć, wyjadę do domku rodziców nad jezioro - wytłumaczył blondyn czując, że zaraz nie wytrzyma i coś rozwali.
- Z nią? - widać było, że coś podejrzewa, najwidoczniej wolał zapytać wprost.
- Jeśli będzie trzeba to z nią. Proszę liczyć urlop od dnia dzisiejszego.